Translate

JĘZYK GRECKI I KORFIAŃSKA DIALEKT

Bardzo często przyjeżdżając kilkukrotnie na wakacje do Grecji staracie się nauczyć choćby podstawowych słów codziennie używanych w greckiej mowie potocznej.

Wielokrotnie jednak jeżdżąc na wakacje do różnych obszarów Grecji obserwujecie duże różnice w tamtejszej greckiej mowie.




To samo dzieje się w innych krajach, w Polsce też. Mieszkając od urodzenia w Lublinie w czasie pierwszej wizyty na Śląsku byłam zaskoczona, że zupełnie nie mogłam zrozumieć ogłoszeń na dworcu kolejowym, tak jakbym była w innym kraju!

To samo dotyczy Grecji. W wielu regionach dialekt i nawet wymowa używanego języka greckiego jest zupełnie inna.

Język grecki jest bardzo bogaty. Ma wiele słów, które oznaczają to samo. Są one jednak używane przez ludzi z różnych regionów lub nawet z różnych warstw społecznych. To bardzo ciekawe zjawisko.

Sama się z tym spotkałam kiedy przyjeżdżając by zamieszkać z mężem Grekiem na Korfu przed ponad 37 laty zaczełam sama uczyć się greckiego.

Na ten temat macie dodatkowy artykuł tutaj:

https://korfumojaprzystan.blogspot.com/2017/12/jak-nauczyam-sie-greckiego-jezyka.html

To co wtedy od razu mnie zaskoczyło to duża różnica greckiego używanego na wyspie z tym , które używali Ateńczycy. Mogłam to bardzo wcześnie zrozumieć, bo w rodzinie męża było wiele osób żyjących od lat w Atenach pracujących na kierowniczych stanowiskach. Na rodzinnych spotkaniach na Korfu czy w Atenach kiedy zaczynałam coś mówić często  uśmiechali się mówiąc, że mówię po korfiańsku??!!

Byłam tym zaskoczona i przyznam , że niezadowolona, bo starałam uczyć się poprawnie mówić po grecku czytając tłumaczenia słów w grecko-angielskich słownikach. Chodziło mi o to by używać języka ludzi wykształconych. Byłam do tego przyzwyczajona w kraju obracając się w moim środowisku rodzinnym i znajomych. Jak wielokrotnie mówiło się okolice centralnej Polski przynajmniej dawniej mówiły najbardziej poprawną polszczyzną i zawsze byłam z tego dumna. 
Nie chciałam tego zmienić przyjeżdżając żyć na Korfu i chciałam nauczyć się poprawnej mowy greckiej!

Z zaskoczeniem stwierdziłam, że w tak bogatym słownictwie w Grecji w różnych regionach różne rzeczy czy zjawiska określa się innymi słowami.

I to nie tylko.

Wielokrotnie słowa używane w jednym regionie nie są nawet znane w innym.
Tutaj dodam, że przebywając w towarzystwie Korfiatów uczyłam się tutejszego, lokalnego języka greckiego.
Po zwróceniu uwagi na te różnice zaczełam uczyć się wielu słów mających to samo znaczenie, ale w regionalnym i ogólnie używanym języku. Chciałam umieć to rozróżnić.

Żyjąc na Korfu ponad 40 lat nabyłam jednak i ja korfiańskiego akcentu i melodii w mojej greckiej wymowie. Jak jestem w Atenach i jeżdżę taksówką kierowca zawsze się mnie pyta z której części Korfu jestem!

Sami z pewnością zwróciliście na to uwagę, że tutejsza mowa jest bardzo melodyjna.
 Ci z Was, którzy znacie włoski z pewnością zauważyliście, że wiele słów używanych tutaj w mowie potocznej pochodzi z języka włoskiego. To jest pozostałość po ponad 400-letniej weneckiej okupacji wyspy.

Dodatkowo na wyspie istnieje różnica w wymowie między Korfiatami z południa (na południe od Moraitika) i Korfiatów z centrum i północy wyspy.

Korfiacy z południa często "ucinają słowa" i zawsze przeciągają ostatnią sylabę akcentując na niej wyraz.

To nawet obcokrajowcy mogą zauważyć!

Po wieloletnim mieszkaniu na wyspie osobiście mogę szybko rozróżnić mieszkańców południa.

Inna sprawa, która do dzisiaj mnie tutaj w Grecji szokuje to brak znajomości poprawnego pisania po grecku przez wielu, nawet wykształconych Greków. Język grecki jest trudny, to fakt , ale czy to tylko to? Wydaje mi się, że w ostatnich latach młodzi ludzie bardziej używają uproszczonego języka pisanego literami łacińskimi w internecie i tak zapominają używać poprawnej pisowni greckiej. 

Czy coś podobnego możecie zaobserwować w kraju?





LUMBAGO I GRECKO-POLSKA TERAPIA

Mimo tego, że od dawna nie robię już kilkudniowych generalnych porządków w domu przed Wielkanocą czy przed Bożym Narodzeniem wpojony mi przez mamę szał porządkowania czasami powraca do mnie jak fala.

Od wielu lat staram się wszelkie przygotowania do świąt, porządki wiosenne czy jesienne robię stopniowo, co kilka dni coś by w ciągu dłuższego okresu zrobić wszystko bez stresu i zmęczenia. 

A jak gdzieś się nie wyrobię to świat się nie zawali. Dodatkowo zawsze można na dzień lub dwa zamówić jakąś pomoc. 




Tym razem było trochę inaczej....

Wstałam rano z wielką ochotą by zrobić generalny porządek w salonie i tak coś podniosłam, coś sama przesunęłam nie czekając na pomoc mężusia, który gdzieś "szalał w winnicy".

I stało się. Zaczęłam mieć dziwne bóle w krzyżu. Początkowo wmawiałam sobie, że mi się tak tylko wydaje, że to przejdzie, że jak będę "grzeczna" przez następne kilka dni to o tym zapomnę. 

Nie należę do osób prowadzących siedzący tryb życia. Dużo chodzę, codziennie prowadzę umiarkowaną gimnastykę i ogólnie zawsze gdzieś mnie niesie.

Niestety po kilku dniach chciałam wstać z łóżka, ale bóle w kręgosłupie mi na to nie pozwalały!

Potrzebna była tak nielubiana wizyta u lekarza. Niestety bez niej nie mogło się obyć. Poza tym chciałam się dowiedzieć co jest przyczyną tego uporczywego bólu. 

Po prześwietleniu poszłam ponownie do lekarza, który jest znajomym naszej rodziny. 

On wszystko przestudiował i patrząc się wnikliwie we mnie spytał mnie co ja tym razem robiłam. Może coś podniosłam co było dla mnie za ciężkie, może znów szalałam na jakimś odpuście i ktoś mnie nieodpowiednio pociągnął za rękę?

Tutaj muszę nadmienić, że z tymi tańcami na odpuście właśnie tak kiedyś było. Tańcząc w kole, ktoś niezręcznie pociągnął mnie za rękę i przy złej pozycji kręgosłupa miałam jakieś bóle.  Po wizycie u tego samego lekarza i kilku terapiach zapomniałam o tym. Ale to było kilka lat temu!

Teraz sytuacja była trochę inna. Nie należę do osób, które się skarżą, że ich coś boli. Obecnie jednak bóle nie pozwalały mi normalnie codziennie funkcjonować.

Na szczęście lekarz nie znalazł nic poważnego, ale nakazał jednak 10 dni grzecznego leżenia w łóżku, przepisał leki i nawet zastrzyki przeciwbólowe ostrzegając, że jak nie będę tego przestrzegała to mogą być tego złe konsekwencje. 

Jednocześnie zakazał mi kategorycznie od teraz podnosić ciężkie rzeczy, chodzić po dzikich ścieżkach po górach, pracować w winnicy, chodzić po tarasowych gajach oliwnych. 

 Ufff same zakazy. i jak można je przestrzegać.

Ktoś kiedyś powiedział mi coś bardzo mądrego, że po 60-tce jak coś nie strzyka w kościach czy nie boli to oznaka, że się już nie żyje. To święta racja, ale za nadmierne szaleństwa płaci się. 

I tak jak grzeczna pacjentka położyłam się. Na szczęście w salonie mam długą wygodną ale twardą kanapę, więc mogłam być na parterze w salonie.

Zorganizowałam sobie miejsce do leżenia z kilkoma książkami, kablem na komputer, kablem do ładowania telefonu komórkowego, dużym dzbankiem do picia wody (bez której żyć nie mogę), szklanką z rurką do picia wody, poduszkami pod kolana jak nakazał lekarza. Wszystko tak by jak najmniej zawracać głowę mężusiowi i by w jak najprzyjemniej spędzić te 10 dni leżenia, mojego uwięzienia w jednym miejscu. Przychodziło mi to jednak bez problemu bo każda próba ucieczki była zatrzymywana przez mężusia i przez powracające bóle.
Dni mijały powoli mimo tego, że poza mężusiem często miałam w godzinach rannych towarzystwo mojej sąsiadki. Wpadała do mnie by zrobić nam kawusie i trochę pogadać. 

Dodatkowo przynajmniej dwie godzinny poranne byłam przez kamerkę telefonu komórkowego z moją córką i wnukami. W takich sytuacjach doceniam jeszcze bardziej fakt istnienia internetu. Dzięki tym połączeniom możemy mimo odległości być razem w godzinach porannych, bo popołudnia to czas rodzinny dla naszych mężów.

Na szczęście wszelkie moje prace domowe umiał i wykonywał bez żadnego problemu mój mężuś: sprzątał, gotował, podawał mi posiłki, robił mi zastrzyki, bo nawet na kilku miękkich poduszkach jak księżniczka nie mogłam z bólu usiąść.

Tak minęło 10 dni i zaczęłam powoli wstawać, wykonywać małe prace domowe, gotować obiady i chodzić na krótkie spacery.
Wszystko to z myślą by jak najszybciej dojść do siebie, bo w perspektywie tygodnia miałam.... ślub dzieci naszych znajomych i wesele na którym bardzo chciałam być!!

Za żadną cenę nie chciałam stracić możliwości uczestniczenia w tym weselu i spotkania się z tyloma moimi znajomymi. Mój mężuś i moja córka od początku mówili mi, że muszę o tym zapomnieć, ale ja byłam uparta i miałam inne plany.
Po pierwsze powiedziałam, że jak będę mogła pójść na ten ślub to na weselu nie będę tańczyć.... Obiecałam, że jak pójdziemy na to wesele to po dwóch godzinach wrócimy do domu itp. itd.

Nadszedł ten oczekiwany dzień. Pojechaliśmy na ślub do stolicy, następnie na wesele. Na szczęście dla mnie siedzenia w sali balowej były bardzo wygodne i mogliśmy posiedzieć dłużej. Wesele było bardzo udane, wspaniała grecka muzyka i oczywiście greckie tańce. 



Kiedy zaczeły się powolne korfiańskie tańce nie wytrzymałam i zdecydowałam przy zgodzie i uśmiechach mojego męża przynajmniej zatańczyć kilka kółek, tak dla duszy, bo siedzenie przy tak fajnej muzyce było dla mnie istną torturą.

Na moje szczęście orkiestra zagrała jakby na moje zamówienie kilka wolnych tańców i tak mogłam je zatańczyć. W pełni szczęśliwa wróciłam do naszego stołu. W tym czasie zadzwoniła do mnie córka pytając się jak się sprawuję. Kiedy dowiedziała się, że tańczyłam zaczęła się śmiać mówiąc, że była tego pewna.

Po przerwie na posiłek, wielu skocznych tańcach orkiestra ponownie zaczęła grać wolne kawałki. 
Mąż ponownie się do mnie uśmiechnął i wstaliśmy razem by obok siebie powoli ponownie zatańczyć.

Jednak poza uśmiechem mojego męża ktoś jeszcze się do mnie uśmiechał tańcząc kilka osób dalej. 

Mój znajomy lekarz witał mnie uśmiechem! Tego spotkania nie spodziewałam się i to gdzie - tutaj na weselu! 

Po zakończeniu tańca podszedł do nas i śmiejąc się powiedział nam,  że taką taneczną terapię po raz pierwszy widzi. 

Trochę mi było głupio, ale odpowiedziałam, że po jego greckiej udanej terapii dla mojego ciała ja zastosowałam polską terapię dla mojej duszy, czyli taniec.

Tak wieczór potoczył się mile do samego końca i ja już byłam"grzeczna" do końca tańców. 

I ja jednak  tam byłam i wino z przesympatyczną parą młodą piłam!!
😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁😁

Rano wstałam z łóżka z uśmiechem od ucha do ucha, bo mimo lumbago ślubu i wesela nie straciłam.

Po kawusi poszłam na krótki spacer i  z wielkim zadowoleniem doszłam do wniosku, że połączenie greckiej i polskiej terapii przyniosło pozytywne rezultaty. 

Kolejne dni potoczyły się podobnie. Krótka poranna gimnastyka, spacer poranny i często ponowny wieczorny  spacer bez środków przeciwbólowych. 
Najwyraźniej powyższy problem mam za sobą, ale generalnych jednodniowych porządków już z pewnością robić nie będę !!!




CIASTO CYTRYNOWE

Mam zasadę, że u mnie w domu zawsze znajdzie się jakiś dodatek do kawusi mojej roboty. W domu w górach ciągle ktoś do nas zagląda. Poza tym lubię gdy pijemy tą nasza drugą kawusię z jakimś słodkim dodatkiem.
W okresie lata robię różnego rodzaju ciasta na zimno, czy z galaretką. W zimie wprowadzam tutaj zmiany, by nie było nudno i by mieć do kawusi coś pasującego do zimowej atmosfery.

Są to albo dietetyczne ciastka na które przepis znajdziecie tutaj 

https://korfumojaprzystan.blogspot.com/2017/12/moje-dietetyczne-ciasteczka-do-kawy.html

albo nie za słodkie ciasto cytrynowe.



Nie jest to nic specjalnego, ale zawsze to coś do kawusi robione przeze mnie z cytrynami z naszego ogrodu.

W Grecji wyroby gospodyni domu zawsze są wysoko cenione!

Przepis jest łatwiutki i szybki do wykonania. Osobiście robię to ciasto w dwóch foremkach na chleb tak by łatwo można było kroić porcje do kawy.

Do zrobienia tego ciasta potrzebujemy:

- 1/2 kg mąki białej;
- 1 1/2 szklanki cukru;
- 1 szklankę oliwy z oliwek lub 1 neovitam;
- 4 jaja;
- łyżkę stołową z górką proszku do pieczenia;
- 1 filiżankę soku z cytryny;
- utartą skórkę z jednej cytryny;
- 2 szczypty proszku waniliowego.

O ile nie macie własnych cytryn przed utarciem skórki trzeba ją dobrze umyć ciepłą wodą!

Wszystko to wrzucamy do miksera i miksujemy na około 5 minut.

Przygotowujemy dwie foremki lub jak wolicie jedną większą szerszą.  Smarujemy ją oliwą lub masłem i posypujemy odrobiną mąki, której nadmiar wystukujemy i wyrzucamy.

Nastawiamy piekarnik na 180 C i  wkładamy ciasto do ciepłego piekarnika  na 1 godzinę i 15 minut.

Ciasto jest gotowe do jedzenia po pół godzinie. Chodzi o to by ostygło i by można było je lepiej kroić.

Tak szybko i łatwo można zrobić prosty, domowy dodatek do kawusi.



Jest to też świetne ciasteczko na drugie śniadanie dla Waszych dzieciaków czy wnuków do przedszkola czy szkoły!

Ja osobiście lubię też je jeść na kolację w zimowe wieczory jako dodatek do kubka ciepłego mleka.

By ciasto było smaczniejsze i by nie wysychało proponuję kiedy zupełnie wystygnie zawinąć je w folię kuchenną i włożyć je do lodówki. W ten sposób jest zawsze wilgotne i zachowuje intensywny zapach cytryny.

SMACZNEGO !

JESIENNE SPOTKANIE ZE ZNAJOMYMI NA KORFU

Lato na Korfu powoli dobiega do końca.

Jeszcze są na wyspie nieliczni turyści ogrzewający się i opalający w południe słońcem na plażach. 
My jednak wpadamy już w jesienny nastrój.

W tym czasie, jak zwykle organizujemy nasz zlot znajomych by spotkać się i podsumować mijające lat.

Tym razem nasze spotkanie odbędzie się u znajomych w ich domu w górach od strony Kassiopi.  Przygotowani, z koszykiem naszych warzyw, z naszego ogrodu i butelką naszego wina jedziemy na to spotkanie.

Jak to często bywa należymy do pierwszych przybywających gości, bo mieszkamy niedaleko. Tereza nie chce żadnej pomocy w kuchni, więc wychodzę na taras z tacką z  kieliszkami wina i talerzykiem z małą przekąską dla nas. 

Mimo tego, że wieczory są już chłodne i wilgotne siadamy na werandzie by podziwiać piękny widok na morze, płynący w oddali statek rejsowy i promienie słoneczne odbijające się w morzu.

 Co za piękny widok!!!

 Za każdym razem widząc ten krajobraz podziwiam go jakbym go widziała po raz pierwszy.



Mężuś zaczyna pogadankę z gospodarzem domu - Spirosem, a ja siadam dalej by kontynuować podziwianie tego co widzę  przede mną. Zaczynają powoli przychodzić pozostali goście zaproszeni na biesiadę.
Każdy coś trzyma w ręce. Vasilis z Joanną przynieśli pyszne ciasto upieczone przed godziną. Jak zwykle na tych spotkaniach zajadamy się cukierniczymi wyrobami Joanny. Za każdym razem ona piecze coś innego. Wszystkie jej wyroby cukiernicze są pyszne i nie można się zatrzymać by ich nie skosztować.

Teraz przychodzą następne pary.
 Ilość potraw na blacie w kuchni powiększa się. Athina zrobiła wielką miskę pysznej różnokolorowej sałatki. Tak się umówiła poprzednio z gospodynią domu. Litsa zrobiła całą salaterkę tzatziki! Niektórzy z naszego towarzystwa to uwielbiają. Marina przyniosła udka kury upieczone w pikantnym sosie. Chrysa przyniosła lody domowej roboty. Prokopis wkroczył dumnie z całym koszykiem granatów z jego ogrodu.

Giorgos jak zawsze przyniósł swoje białe wino i gitarę. Z pewnością znów będzie rozmowa na temat tego,  które wino jest lepsze jego - białe czy nasze - czerwone!

Całe towarzystwo jest już w komplecie. Wszyscy siedzimy jeszcze na tarasie domu. Nadal jest ciepło, ale każda z nas przyniosła ze sobą jakiś szal, czy kurteczkę by się okryć w przypadku opadającej wilgoci. 

Siedzimy przez godzinę na tarasie dyskutując o mijającym lecie. Słoneczna pogoda do tej pory nastawia nas na łapanie ostatnich promieni słonecznych. . Jednak lato jest już za nami, przynajmniej dla nas , mieszkańców wyspy. Nieliczni już turyści jeszcze przylatują na wakacje by cieszyć się słońcem i różnicą temperatury w porównaniu do zimna w ich kraju.
Ponieważ nasze towarzystwo to przeważnie ludzie w naszym wieku, czyli po 60-tce, często pierwsza rozmowa jest na temat tego jak dopisało zdrówko w okresie lata.

Niektórzy narzekają na to i owo, ale ogólnie nikt się nie skupia na grymaszeniu. Lato na Korfu zawsze jest cudowne.

Większość z nas opalona po wielu kąpielach i plażowaniu. Athina nawet mówiła o tym, że w lipcu spaliła się słońcem w czasie pracy w ogródku, bo zapomniała okryć się bluzką z długim rękawem.  Oglądamy się po całym lecie by wprost powiedzieć kto fajnie wygląda, kto przytył i musi uważać , kto wygląda na zmęczonego i potrzebuje odpoczynku. Tutaj takie uwagi mówi się wprost bez żadnego oporu. Grecy spontanicznie bez wstydu mówią o tym. Dla nich to normalne. 

Następnie głównym tematem naszej rozmowy są nasze dzieci i wnuki. Wszystkie babcie mają przy sobie  zdjęcia swoich wnuków i opowiadają o tym jak długo i gdzie spędziły one z nimi czas na Korfu. Wielu z nas ma dzieci mieszkające poza wyspą i tak okres lata  to czas kiedy dzieci i wnuki przybywają na Korfu na wakacje.
 Ja też należę do tej grupy ciesząc się  co roku latem obecnością na Korfu mojej córki z rodziną i oczywiście moich wnuków.

Następny temat do ogólnej dyskusji to podsumowanie przez każdego mijającego lata. Jakie one było dla tych, którzy tylko wypoczywali i dla tych, którzy mają jakieś domy, które wynajmują, czy mają jakieś usługi turystyczne prowadzone najczęściej już przez ich dzieci.

W ten sposób mamy obraz mijającego lata z pierwszej ręki od osób pracujących w turystyce.
Oczywiście ogólne problemy na wyspie to temat, który też poruszają głównie panowie.  Na pierwszym miejscu jest zawsze problem ze śmieciami na wyspie. Teraz po zmianie władz i burmistrza na wyspie ta sprawa wygląda lepiej, ale czekamy na ostateczne rozwiązanie tego problemu przez fabrykę przeróbki śmieci, której budowa ma (podobno) obecnie rozpocząć się. Jest to jednak temat rzeka, który nigdy się nie kończy i tak często po prostu zostawiamy go na boku by mile kontynuować nasz wieczór. 

Drugi ogólny i poważny temat zawsze poruszany to ostatnie wiadomości o wojnie w Syrii i wielki problem z uchodźcami przybywającymi do Grecji.  Zawsze się zastanawiam dlaczego zamiast walczyć ze skutkami tej wojny po prostu nie starają się zakończyć tej wojny? Dlaczego? Odpowiedz sami znacie.

Kiedy dyskusja i różnice zdań podnoszą temperaturę w otoczeniu rozwiązanie tej sytuacji przychodzi same.

Na szczęście pomaga nam w tym gospodyni domu wołając wszystkich do jadalni gdzie czeka na nas suto zastawiony stół i bufet w kuchni.

Gospodarze przygotowali całą blachę pieczonego baranka z ziemniakami. Upiekli go w dużym piecu chlebowych znajomego piekarza wioski. Dodatkowo dla tych, którzy tego nie jedzą jest też wołowina w sosie pomidorowym, którą któraś z pań przyniosła.

Główne sałatki i przekąski stoją już na stole. Reszta w formie bufetu wraz z talerzami ustawiona jest na dużym blacie w kuchni. 
Każdy z nas podchodzi i nakłada sobie na swój talerz to co chce. 
Jest duży wybór : makaron, ziemniaki pieczone z owieczką , ziemniaki zapiekane w całości w piekarniku (pyszności), pieczony baranek, wołowina, zapiekane z ziemniakami udka kury, kilka rodzajów placków :  z dyni, z grzybami, z kurą. 

Mnie osobiście przypadły do gustu zapiekane w całości ziemniaczki i wołowina, która zwabiła mnie swoim zapachem.






I jak zawsze kiedy wszyscy zasiedliśmy do stołu przez kilka minut panowała cisza, bo każdy z nas delektował się pysznościami znajdującymi się na jego talerzu. 
Zaczęły się pochwały dla pani domu, żarty w kierunku pana domu, że za dużo nie pomagał bo ma dwie lewe ręce! Takie "czepianie się" gospodarza domu tutaj ma miejsce za każdym razem. Jest do tego przyzwyczajony i nawet jak tego nie robimy sam zaczyna rozmowę w tym kierunku!

Po skosztowaniu wszystkiego, kiedy nasze talerze zaczynają być puste Giorgos przynosi gitarę i zaczynają się śpiewy. To nieodłączna części naszych spotkań. Wszyscy lubią śpiewać. Wiekszość panów należy do jakiś korfiańskich chórów i muzyka płynie w ich żyłach. Część z pań dołącza do nich bo też śpiewa w jakimś chórze.

Inna grupa pań oddala się na taras by zapalić papierosa i tam rozpocząć swoją rozmowę. Dochodzę do nich na chwilę by posłuchać nowości. 
 Najczęściej jest to wzajemne przekazywanie sobie informacji o naszych znajomych kto , co i gdzie, czyli potocznie mówiąc plotki. Nie są one w stylu złości czy zazdrości. Po prostu wielu z nas w lecie "gubi się" i w tym czasie może wiele się dziać w ich życiu. 

W czasie takich rozmów często dowiaduję się o tym, że któraś z córek jest w ciąży lub czeka nas jakieś nowe wesele. Poza takimi miłymi wiadomościami dowiaduję się też o zdrowiu tych, którzy na nasze spotkanie nie przyszli. To jest taki  nasz mały  biuletyn informujący  o tym naszym małym kręgu znajomych na Korfu. 

Wszelkie inne wiadomości ogólne ze świata , o Grecji, o Korfu też są poruszane już w tym mniejszym gronie już na cicho bez panów. Tutaj dowiaduje się o zaletach i wadach obecnego burmistrza. Dowiaduję się też o plotkach o nowych planach zmiany ruchu na drogach na Korfu itp itd. Wszystko to w krótkim czasie na jednym towarzyskim spotkaniu!

Kiedy na dworze zaczyna być chłodno panie nie śpiewające wracają do domu, tym razem do salonu by tam nadal prowadzić swoje rozmowy często tak głośno,  że grupa śpiewająca ingeruje. Oczywiście zaczyna się też skarżenie się panów na żony, które palą i jeszcze tego nie rzuciły. Tak się dzieje za każdym razem kiedy się spotykamy. Ja w tym czasie najczęściej dochodzę do grupy z gitarą.

Ogólna cisza następuje ponownie gdy pada hasło deserBo przychodzi czas na deser i pani domu kroi ciasta i każdy z nas zamawia co chce zjeść.  Ciasto pomarańczowe nasączone suto sokiem pomarańczy z likierem cieszy się największym powodzeniem! Jest rewelacyjne.



Tutaj niektóre pary zaczynają spieranie się o to kto ile może tych słodkości zjeść, ale to inna sprawa. Po tej przerwie na deser ponownie wracamy do śpiewu i po godzinie lub dwóch rozjeżdżamy się.
Dla tych, którzy nie są zwolennikami muzyki to może z pewnością jest nudne. Dlatego nasze towarzystwo jest dobrane z ludzi, którzy kochają muzykę i taki rodzaj spotkań z gitarą i śpiewem.

Tak mija kolejny wspólnie spędzony dzień naszego "śpiewającego towarzystwa".

PS. Imiona moich znajomych są zmienione by zachować ich prywatność.

JAK DOM W GÓRACH STAŁ SIĘ MOIM DOMEM NA KORFU

Kiedy przyjechałam po raz pierwszy na Korfu stolica wyspy wydawała mi się bardzo mała. Mimo tego, że była to Grecja czułam tutaj wiele wpływów europejskich.

Urodzona w Lublinie zastanawiałam się jak będzie mi się tutaj w tak małym mieście mieszkać. Duża przestrzeń na około stolicy, piękne plaże, morze i jednocześnie góry rozwiały te moje obawy i w zupełności to zrekompensowały.
Przez pierwsze 20 lat mieszkałam na Kanoni, blisko tak turystycznego punktu widokowego na Mysią wyspę i lotnisko.
Było to moje częste miejsce na spacery i kawusię z pięknym widokiem.
Później przez kilka lat mieszkałam w centrum stolicy, głośnym przez 24 godziny na dobę i pełnym samochodów.  Od urodzenia mieszkałam w dużym mieście,w Lublinie i byłam do tego przyzwyczajona.

Nigdy nie planowałam mieszkać w górach daleko od gwaru ludzkiego. Ale życie często sprawia niespodzianki.

Kiedy pierwszy raz pojechałam w góry z moim drugim mężem by odwiedzić teściową zobaczyłam po raz pierwszy ich rodzinny dom.
Zrobił on na mnie od pierwszego momentu duże wrażenie.
Ten rodzinny piętrowy dom z dziada pradziada liczy sobie ponad 200 lat i jest wybudowany z grubego kamienia. 

Wchodząc do środka zobaczyłam dość surowe wnętrze salonu z kominkiem obłożonym ciemnymi kamieniami, z kilkoma krzesłami na około, z duża kanapą pod ścianą i obok wielką starą skrzynią starannie okrytą długim obrusem.
Wszystko było czyściutkie, uporządkowane, ale jakby gołe, bez ciepła. Od razu powiedziałam mężowi, że potrzeba tu dużo pracy by to wnętrze przekształcić w przytulny salon.

Cały dom został przed kilkoma laty odrestaurowany. Założono centralne ogrzewanie, wstawiono nowe szafki w kuchni, zmieniono większość starych okien na nowe okna z podwójnymi szybami.

Dom był funkcjonalny, ale wymagał kobiecej interwencji.

Do czasu kiedy jeszcze żyła moja teściowa to jednak nie było możliwe, bo wszelkie zmiany ta 95 letnia kobieta, zrozumiałe, przyjmowała z dużą trudnością. W czasie week-end-ów przyjeżdżaliśmy tam by odwiedzić teściową, przywieść co trzeba do sprawnego funkcjonowania domu, pogotować trochę dobrych dań, spędzić z nią trochę czasu i pochodzić po górach okolicy.

Za każdym razem jednak przyjeżdżając do tego domu coraz bardziej się z nim wiązałam i podobała mi się tutaj cisza i ta piękna przestrzeń przed werandą z falującymi gajami oliwnymi.




Po śmierci mojej teściowej zdecydowaliśmy się zmienić nasze życie i przenieść się na stałe w góry do tego domu. Była to decyzja przemyślana i dojrzała w czasie. Wszystko przychodzi w życiu w odpowiednim czasie.

Wtedy właśnie cały dom postawiłam do góry nogami !!!

Miałam w planie przekształcić go w przytulny wiejski dom o typowo korfiańkim charakterze.

Miałam na to dużo czasu i wiele elementów dekoracyjnych znajdujących się w spiżarni domu i nie tylko. 

Powoli zmieniał się wygląd wszystkich wnętrz.

Po pierwsze zajęłam się umeblowaniem i dekoracją salonu, który był w miejscu dawnej dużej spiżarni domu na parterze.
Po zdjęciu tych ciężkich kamieni z kominka, całość została pomalowana na biało i ściany wypełniły się moimi obrazami.
W głównej części tego dużego salonu postawiłam duże kanapy potrójną , podwójną i  fotele, a obok pod ścianą z wielkim lustrem znalazła nareszcie centralne miejsce piękna odnowiona skrzynia teściowej.





Przyniesione ze spiżarni duże dzbany, w których dawniej przynoszono wodę do domu też zajęły swoje miejsce. 
Jak je po raz pierwszy zobaczył mój mąż na skrzyni i w innych miejscach domu to uśmiechał się pod nosem mówiąc, że czeka go dużo niespodzianek w domu. 

Ja szalałam bo byłam w swoim żywiole dekoracyjnym.



Ciemne brązowo-beżowe kafelki zimnej ale tak przyjemnej w lecie podłogi w salonie pokryłam ręcznie robionymi przez teściową korfiańskimi chodnikami, których kilkanaście metrów mamy jeszcze w szafie.
Na oknach powiesiłam cieniutkie firanki tak by nie zasłaniały światła wchodzącego do salonu z małych okien dawnej w tym miejscu spiżarni.

Kuchnia poza małymi praktycznymi zmianami nie miała możliwości dużych zmian. Musiałam ją przyjąć jaką jest mimo tego, że ciemne drewniane szafki i zielonkawy blat ja osobiście wolałabym w jasnym kolorze. Lubię kuchnie jasne pełne światła i z dużymi oknami.
Tutaj musiałam dostosować się do kuchni której ściana w połowie znajduje się pod ziemią, bo tak na zboczach w Grecji buduje się wiele domów. 

Znajdująca się obok duża jadalnia z długim stołem od początku bardzo mi się podobała, bo te nieotynkowane ściany pokazują duże kamienie z jakich dom jest zbudowany. To nadaje temu miejscu wspaniałą atmosferę. Kilka moich dodatków z wiklinowymi koszykami, starymi podkowami itp. uzupełniło to miejsce i przekształciło je w wyjątkowo przyjemne miejsce do jedzenia i do organizowanych przez nas spotkań towarzyskich z gitarą.



Pozostała mi wielka renowacja i zmiany w pokojach na piętrze.

Każda z trzech sypialni nabrała swojego charakteru.

Jedną przekształciłam w moją garderobę o której zawsze marzyłam. 
Tutaj w lecie kolorowe przewiewne sukienki przeplatają sie kolorowymi szalami i zdobią się licznymi różnokolorowymi ukochanymi sandałami, a w zimie to pomieszczenie wypełnia  odzież w kolorach tęczy.

Druga nazywana jest przez nas  ZIELONYM POKOJEM  bo ozdobiona jest wieloma moimi obrazami z gajami oliwnymi. Ta sypialnia jest typową korfiańską sypialnią z żelaznym korfiańskim łóżkiem nazywanych tutaj KOKIETA, z dużą liczącą sobie wiele lat malowaną skrzynią, sufitem z pięknego dębowego drzewa tak samo jak stojąca w pokoju piękna stara, ale prosta biblioteczka. 




Druga sypialnia nazywana przez nas BŁĘKITNYM POKOJEM
jest w innym stylu. Tutaj mamy sufit i duże szafy z jasnego drewna i na około łóżka wiszą obrazy pokazujące różne korfiańskie plaże z błękitną wodą w morzu. Budząc się tutaj ma się wrażenie, że jest się na plaży i można od razu wskoczyć i wykąpać się w lazurowej wodzie.
Obok w kolejnym pomieszczeniu , tzw. małym saloniku urządziłam moją pracownię z małym kącikiem na kawę, biurkiem, stolarzem na malowane obrazy i farby. 
Całe pierwsze piętro domu zawsze jest pełne słońca i szczególnie to pomieszczenie gdzie w zimie zajmuję się moją pasją malowania. Z jednego okna mogę tutaj podziwiać falujące zbocza pokryte gajami oliwnymi i w oddali zimą czasami ośnieżone góry Albanii, z dużych drzwi balkonowych mogę za dachami poniższej wioski podziwiać góry i za nimi wyspę Othoni.  Ściany tego pomieszczenia są też pełne moich obrazów. 



Moje ulubione miejsce na picie kawy w czasie wielu miesięcy w roku to jednak weranda przed domem z której widać wielką przestrzeń z gajami oliwnymi i w oddali z górami północnej części wyspy i nawet górami Albanii.
Tutaj mam wiele doniczek z kwiatami, stół z fotelami i różne dekoracje nadające temu miejscu ciepło.




Ogólnie po kilku latach nasz dom zmienił swoje oblicze, nabrał mojego charakteru i stał się miejscem w którym mile i wygodnie się żyje. Każdy kto tutaj do nas przychodzi mówi, że dom ma duszę i swój charakter odzwierciedlający jego mieszkańców.

DLACZEGO GRECKA KUCHNIA NALEŻY DO NAJLEPSZYCH ?

Kiedy mówimy Grecja, co  najczęściej przychodzi Wam na myśli ??

Słońce?
Lazurowo-błekitne morze i błekit nieba bez jednej chmurki?
Słony, letni wiatr od morza?
Cudowne plaże z morzem z błękitną wodą??
Ruiny starożytnej Grecji??
A może zapach i smak pysznych greckich dań ????




Mnie osobiście od razu przychodzi do głowy szalona , kolorowa mieszanina tego wszystkiego jednocześnie z dużą dawką greckiej muzyki!!

Grecka kuchnia należy do najlepszych na świecie i jednocześnie najzdrowszych na świecie.

DLACZEGO ??

Na to pytanie postaram się w tym artykule odpowiedzieć.

Jestem pewna , że za każdym razem kiedy pyjeżdżacie na wakacje do Grecji odkrywacie nowe , smaczne dania w lokalnych tawernach.

Grecka kuchnia jest szalenie bogata.

Najczęściej łaczymy ją myślami z wspaniałymi daniami z owocami morza, którymi tutaj się zajadamy najczęściej siedząc gdzieś nad morzem w upalne letnie dni tuż po kąpieli i plażowaniu.


Wielu z Was przyjeżdżajac do Grecji w pierwszy dzień idzie do tawerny by rozkoszować się souvlakaomi czy gyros...... aż slinka cieknie!



Każdy w Grecji znajdzie dla siebie pyszne dania bo jest w czym wybierać!!

Wszystkie dania są kolorowe i zawierają różne produkty sprytnie ze sobą połączone.

Wspaniałe świeżutkie warzywa często nawet z ogrodu przy wiejskiej tawernie  i wielka gama dań z roślinami strączkowymi zachwyca tutaj wszystkich, a głównie vegeterianów.



Na czym polega ten wspaniały smak tych dań ?

Po pierwsze to świeżość i biologiczny sposób rośnięcia warzyw. One mają zupełnie inny smak od tych "plastikowych" sprzedawanych w super marketach. Pomidor pokrojony wydaje wspaniały zapach , ma nie tylko cudowny kolor ale też smak i rozpływa się w ustach.
Ta swieżość i smak tutejszych warzyw wszystkich zachwyca.

Do tego dochodzą różnorodne przyprawy (wiele z nich prosto z ogródka), które dają tym greckim daniom wspaniały aromat.
To nie to damo co te same przyprawy suszone i sprzedawane w paczuszkach w super marketach!

Ja osobiście zachwycam się tutejszymi sałatkami. Uwielbiam sałatę z rokoli. Ta którą ja zbieram w górach na zboczach naszej winnicy w sklepach i nawet w tawernach nie znajdziecie. Ta moja ma zupełnie inny smach. Przypomina ostrą rzodkiewkę i ma bardzo intensywny zapach. Sama robię ta salatę na kolorowo z malymi pomidorkami, oliwkami, róznokolorową papryką i czasami nawet z andraklą ( to jeszcze jeden rodzaj dzikiej sałaty).

Grecka kuchnia oferuje wiele różnorodnych dań mięsnych z drobiem, baraniną, miesem z kozy , owieczki, wiepszowiny, wołowiny itd.
Najbardziej popularne tutaj souvlaki i gyros z pewnością wszyscy zwolennicy mięsnych dań spróbowali , jedli oblizując też palce i prosząc o powtórkę !!!

Jeśli dodatkowo mieliście okazje zjeść mięsne dania pieczone w dużych piecach ogrzewanych drewnem z drzew oliwkowych, na pewno zakochaliście się w greckiej kuchni.




Dodam tutaj też dania z domowego chowanego na wolno drobiu, np. koguta i Pastitsadę z niego ???!!!  To normalna rozpusta lub inaczej Raj w gębie!

Takie rozkoszowanie się w smaku różnych pyszności nie można powiedzieć, że jest NUDNE lub ZBĘDNE w naszym życiu ??!!
Przecież to jedna z najwiekszych przyjemności z której wielu z Greków nie  może zrezygnować!


Jeszcze jedną tajemnicą bardzo dobrego smaku dań greckich jest używanie grubej morskiej soli do tutejszych dań, dodawanie łyżeczki cukru do wszystkich dań (by zachować równowagę smaków)  i używanie dużej ilości oliwy z tutejszych wspaniałych oliwek pomieszanej z wieloma pachnacymi przyprawami.

Wielką zaletą wielu dań jest też ich prostota i bardzo szybki proces ich przygotowania.

Tylko nieliczne dania greckie wymagają wiecej czasu do ich przygotowania, tj. moussakas czy pastitsio itp.

Bardzo często te dania przygotowuje się tutaj w towarzystwie. To jest mile spedzony w kuchni czas pary , czy kilku kobiet, kiedy panowie siedzą w ogrodzie pijąc ouzaki i kosztując różne zakąski. Jedzenie w Grecji to w ich pojeciu mile spedzony czas, przyjemna część ich dnia a nie obowiazek by przeżyć !

Dla Greków posiłek to nie tylko to co jemy.
Grecy mają zupełnie inne podejście do sprawy jedzenia niż wielu z Europejczyków, którzy obecnie sprowadzili jedzenie tylko do potrzeby dostarczenia organizmu jakiegoś pokarmu.
Wiele  ludzi obecnie  uważa, że gotowanie i spokojne jedzenie posiłków to coś nudnego choć niezbednego, ale jednoczesnie to nawet strata czasu!

Grecy przywiązują dużą wagę do jedzenia najczęściej wolnogotowanych domowych dań , które spożywane są w towarzystwie rodziny czy przyjaciół. To cała przyjemnośc w ciagu dnia by zasiąść do stołu i powoli jedząc delektować się winem czy piwem.




Niestety w dzisiejszym zagonionym świecie nie ma już tego. Często w domach likwiduje się miejsca na duży stól i zastąpia sie je krótkim blatem przy kuchni gdzie pośpiesznie i często samotnie kazdy z rodziny często w różnych godzinach coś je.

Na szczęście w Grecji jeszcze tego nie ma. Tutaj zobaczyci duże stoły w jadalni gdzie często zasiada duże towarzystwo i wielokrotnie poza posiłkiem nie brakuje muzyki greckiej.

Nie mogę tutaj zapomnieć też o atmosferze posiłków w tawetnach tuż nad morzem w piękne słoneczne dni. Tutaj wszystkie posiłki smakują lepiej.  Może to powiew wiaterku od morza, a morze po kapieli i opalaniu wszystko inaczej smakuje 🤔🤔🤔

A jakie greckie danie przypomina  Wam Grecję ??



BURZA I DZIEŃ BEZ PRĄDU NA KORFU

W nocy obudziły mnie liczne grzmoty i bijący w okiennice deszcz.

Mały salonik znajdujący się naprzeciwko naszej sypialni , który widziałam na przeciwko otwartych drzwi naszej sypialni co sekundę oświetlał się piorunami. 
Nie zamknęłam okiennic drzwi balkonowych i tak liczne wiszące w saloniku moje obrazy oświetlały się co chwilę i mogłam co chwilę widzieć namalowaną przeze mnie zatokę Garitcy, czy gaje oliwne. 




Za oknem sypialni dużo się działo!

Silny deszcz płynął strumieniami po kamieniach przejścia za domem od strony naszej sypialni i nawet można było słyszeć sum tworzącego się tam strumienia! Krople deszczu silnie stukały w okna drzwi balkonowych. Zastanawiałam się czy wstać i zamknąć okiennice balkonu. Zrezygnowałam jednak z tego, wiedząc , że przy silnym wietrze nawet na chwile otwarte drzwi balkonu  spowodują wlanie się na podłogę wody. Szkoda było naszej cudownej drewnianej podłogi!

I jak zawsze w takich sytuacjach w naszym domu czułam się jak na samotnym statku walczącym z szalejącym sztormem na morzu. Zawsze rano po takiej nocy sprawdzam czy nasz dom jest w tym samym miejscu , czy może go wywiało gdzieś na północ do Acharavi i z domu w górach będę miała dom nad morzem! 🤣🤣🤣🤣

Tak burza szalała jeszcze kilka godzin do samego ranka.
 Pannek był pochmurny, za oknem było ciemno, ale i w domu było bardzo ciemno bo nie mieliśmy prądu.

Do takich sytuacji jesteśmy na Korfu przyzwyczajeni. W okresie silnych burz często duże gałęzie drzew spadają na linie prądu elektrycznego urywając je. Potrzebne są ekipy techników by to zreperować oczywiście jak pogoda na to pozwoli. Przy większych awariach muszą one przybyć z Igoumenitsy, a to wymaga czasu.

Rankiem schodząc z sypialni do salonu od razu wyszłam na werandę by sprawdzić co i jak.

Deszcz nadal padał. Wiatr popychał strumienie deszczu na moje spragnione wody kwiaty w doniczkach stojące na werandzie. Nawet obrus na stole był zupełnie mokry i krople spływały z niego na zupełnie mokre kamienie werandy.

Przed nami mieliśmy kolejny dzień który trzeba było przeżyć bez prądu. Przy tak deszczowej pogodzie nie było szans na zreperowanie awarii.

Na szczęście nasz dom w górach jest do takich sytuacji przygotowany. 
Po pierwsze mamy kilka dawnych lamp na ropę, kilka lamp ładowanych prądem elektrycznym, wiele świeczek  i oczywiście kominek. W zimowe,  deszczowe i wilgotne  dni, kiedy działa centralne ogrzewanie nawet bez prądu piec ogrzewczy przesyła ciepłą wodę na pierwsze piętro do drugiego saloniku (mojej pracowni) i do wszystkich sypialni. Centralne ogrzewanie w takich dniach działa w oparciu o piec z drzewem z oliwek. To też jest bardzo ważne bo w zimie bez ogrzewania w naszych domach nie da się żyć mimo tego, że w południe często mamy słoneczko i 15- 18C ciepła. 

Przed nami mieliśmy deszczowy dzień w którym musieliśmy żyć w sposób jak żyli nasi przodkowie, bez prądu i bez Wi-Fi.
Ponownie zaczęły być potrzebne elementy z dawnej epoki.



Na szczęście nasza kuchnia jest na gaz i  więc bez problemu przygotowałam nasze śniadanko i kawusię.

Nasze telefony komórkowe jeszcze miały baterię i mogłam dowiedzieć się co się dzieje na świecie, porozmawiać z córką i wnukami przez skype i porozmawiać ze znajomymi.
 Niestety nie na długo...

Później trzeba było ładować baterie telefonów w samochodach. Na szczęście mamy tą możliwość.

Takie dni najlepiej spędzamy słuchając muzyki z mojego starego, malutkiego turystycznego radia na baterię.


Światło z okien było odpowiednio wystarczające jak na tak deszczowy dzień i tak skupiliśmy się na czytaniu ulubionej lektury.

Przed kilkoma dniami kupiłam mężowi kolejną książkę o robieniu wina. Przeczytał ją natychmiast. Dzisiaj była okazja bym i ja ją przeczytała bo sama lubię dowiadywać się nowości o winie.



Razem robimy nasze wino i chcę wiedzieć wszystko co dotyczy tego procesu. Ta grecka książka ma tytuł "Robię moje domowe wino".

Lubię często w takie dni powracać do jednej z moich ulubionych książek, którą Wam gorąco polecam.



 Opisuje ona przygody pary Amerykanów, którzy decydują się zmienić ich życie i zakupić dom na prowincji Włoch w Toskanii.

 Wielu z Was, którzy myślą o zakupieniu domu na południu Europy np.w Grecji na Korfu, ta książka będzie bardzo przydatna.  Poza tym czytając ją mile spędzicie czas.

Badzo lubię w deszczowe dni czytać tego rodzaju książki przypominające mi często moje przygody w czasie organizowania naszego domu w górach. Ale o tym napiszę inny artykuł.

Na obiad przygotowaliśmy moje ukochane frytki z grubo pokrojonych naszych ziemniaków z sadzonymi jajkami i fetą.
To najszybsze i najprostsze danie, które robimy w dni bez prądu.

W takie dni rezygnujemy z popołudniowej  siesty by o ile mamy jeszcze światło naturalne poświęcić się lekturze.

Mężuś często w takie dni ma okazję do  przeprowadzenia swojej próby do chóru.
W tym roku chór przygotowuje się do wystawienia opery AIDA Gussepe Verdiego. To będzie wydarzenie !

Po obiedzie lampka naszego winka była wskazana !




 W zimie i już nawet jesienią szybko się ściemnia i o 20.00 mamy już zmrok.
 Około 19.30 zabrałam się do zapalania świec by stworzyć nastrój. Takie dni bez pradu mają też swój urok, są inne.



To jednak mężowi nie wystarczyło i mimo tego , że było ciepło bo 24C w domu mąż zdecydował się zapalić kominek by upiec kiełbaskę na kolację.

Zapalony kominek zawsze tworzy cudowną atmosferę w domu i świetnie towarzyszy w  zimowe czy deszczowe dni.



W takiej fajnej atmosferze posiedzieliśmy trochę dłużej wieczorem -  romantycznie przy kominku i świecach przy lampce wina (nawet dwóch),  z pieczoną na ogniu pyszną kiełbasą.

Lubię te wieczory bo czas jakby zatrzymuje się i mamy jeszcze więcej czasu by ze sobą posiedzieć i porozmawiać bez przerw na oglądanie telewizji czy nawet pisanie w komputerze.

Kolejna noc też była burzliwa, pełna grzmotów i błysków.

Na szczęście rankiem przywitało nas słoneczko wychodzące zza ciemnych chmur.

To była nadzieje na zreperowanie awarii !!! 
Mieliśmy taką nadzieję. Bo o ile to tego dnia nie nastąpi inne problemy pojawiały się się przed nami. By nasze, zebrane w lecie warzywa z ogrodu nie rozmroziły się trzeba podłączyć lodówkę i zamrażarkę do agregatu. Jest to trochę dodatkowej pracy.
Poza tym po jednym dniu bez prądu kończy się woda z sieci wodnej i musimy przełączyć się na nasz dodatkowy zbiornik wody z ograniczoną ilością wody, która w związku z różnicą poziomów powoli spływa do kranu w kuchni i do łazienki na parterze. W takich dniach w łazience na piętrze wody brak.

Zawsze w takich sytuacjach zastanawiam się nad tym jakie problemy mają w takich dniach mieszkańcy miast w blokach gdzie nie ma kominków, dodatkowej możliwości ogrzania mieszkania, czy ugotowania czegoś na obiad , itp.

Kolejny poranek był ponownie bez prądu , ale około 11.00 wszystkie światła w domu zapaliły się. Jaka to była radość!!!
 Lodówka zaczęła działać, zamrażarka też. Mogłam ponownie włączyć pranie i zastanowić się nad tym co dzisiaj będę mogła upiec  w piekarniku. 

Życie w domu wróciło do normy, do obecnej epoki , tej ze światłem.

Po takim dniu bez prądu więcej go doceniamy ....