Translate

RODZINNE WYJAZDY NA PLAŻĘ - wspomnień ciąg dalszy


W pierwszych latach pobytu na Korfu wiele mnie dziwiło , wiele mi się bardzo podobało w życiu tutejszych mieszkańców.

Bardzo lubiłam w tym okresie rodzinne niedziele.
W zimie spotykaliśmy się wszyscy u teściowej na pastitsadę lub sofrito , a później chodziliśmy na długie spacery.
W lecie niedziele były inne, jedyne w swoim rodzaju.

Czasami wyjeżdżaliśmy autokarem na plażę z całą rodziną . 
Na ten  temat napisałam w moim artykule tutaj :
https://korfumojaprzystan.blogspot.gr/2018/01/moj-pierwszy-rodzinny-wyjazd-na-plaze.html

Najczęściej jednak jeździliśmy w niedzielę na plażę w mniejszym gronie około 10-15 osób . 

W tym czasie uwielbialiśmy jeździć na plażę w Barbati.




W latach 1985-95 wyglądała ona zupełnie inaczej.

Był to obszar jeszcze nie zagospodarowany z wieloma gajami oliwnymi tuż nad plażą. 




W tym czasie koło plaży znajdowały się tylko dwie proste, małe tawerny i nic więcej. 

Nie było wtedy tych szeregów willi i betonowych murów, które tam widzicie obecnie po dwóch stronach szosy. Nie było ani leżaków, ani parasoli , ani dzisiejszego szeregu kawiarni i restauracji.

W tym okresie to był dziewiczy obszar gdzie siedząc na plaży słyszało się szum cykadów z pobliskich gajów.

Od południowej strony w Barbati co roku organizowano wtedy obozy harcerskie dla dzieci i tak czasami można było usłyszeć krzyk dzieci lub ich głośne pluskanie się w morzu.

W części centralnej w wielu miejscach można było spotkać wczasowiczów - Korfiatów , którzy tutaj rozbijali swoje namioty pomiędzy drzewami i tam spędzali całe lato z rodziną , która tam dojeżdżała popołudniami po pracy. z tego terenu często na plażę dochodziła muzyczka z jakiegoś małego radyjka , które tam mieli.

Część północna Barbati była dzika i pusta. 
To było nasze miejsce na niedzielne wypady na plażę.

Pamiętam jak wyjeżdżając na całą niedzielę zabieraliśmy ze sobą turystyczne krzesła, stoły i koszyki z pysznościami. 

Każdy coś przygotowywał. Nie brakowało placków z dynią, z serem, kotlecików, różnego rodzaju sałatek , wędzonych ryb, itp.

Po zimne piwo zawsze ktoś chodził do tawerny. Dzieciaki piły różne zimne napoje i oczywiście wszyscy dużo wody. bo Grecy wszędzie i cały czas piją dużo wody.

Jak wiecie Grecy lubią się kąpać i spędzać mile czas , ale zawsze lubią  to robić przy dobrze zastawionym stole.

Najczęściej wyjeżdżaliśmy ze stolicy raniutko by dojechać na plażę, a dokładnie mówiąc do wybranego przez nas miejsca pod drzewami przy plaży przed upałem. 

Tam rano ustawialiśmy w szeregu samochody, ustawialiśmy turystyczne stoły, krzesła i jak to zawsze bywało panowie rozpoczynali grać w karty lub rozpoczynali swoje pogaduszki o polityce, sporcie czy czymś innym , a panie szły na plażę.
 Starsze osoby, tak jak babcia w wieku 95 lat siedziała w cieniu pod drzewem z pięknym widokiem na morze i zawsze coś tam jej donoszono by o nią dbać.

W tym okresie czasu ja byłam młodą mamą z niemowlakiem w wózku, czy później z małym dzieciakiem, które zaczęło chodzić.

Jak chciałam się wykąpać miałam wiele osób , które bez problemu zajmowały się dzieckiem . To nie był tylko mój mąż, ale liczne ciotki, które na taką okazję wręcz tylko czekały. 

W południe po obiedzie w plenerze był czas na siestę ... pod drzewami. 

To była frajda, coś ciekawego dla mnie.

Pod oliwkami kładliśmy koce na ziemi lub na dmuchanych materacach. Były poduszki i prześcieradła do przykrycia się by ewentualne komary nie gryzły.

Tak całe towarzystwo kładło się tam na siestę i na dwie godziny panowała cisza i spokój. Tylko chrapanie niektórych osób zmieniało monotonię szumu cykadów. 

Później wszyscy piliśmy kawę, jedliśmy jakieś pyszne ciasto upieczone przez ciocie i do późnego wieczora ponownie kąpaliśmy się w  lazurowej wodzie .

To były bardzo fajne czasy i bardzo mile je wspominam.

 Nie potrzeba było luksusów by mile spędzić czas.  Po takich wypadach wszyscy wracaliśmy do stolicy zmęczeni całodziennym wypadem , ale z uśmiechniętymi , opalonymi twarzami.

Kilka razy nawet zorganizowaliśmy tam na plaży wieczorne ognisko z szaszłykami .  Były śpiewy i tańce .To też było fajne. Wtedy córa była większa i można było sobie na dłuższe siedzenie pozwolić. 

Ale czasy .... 

Jest co wspominać.!!!

Teraz kiedy przejeżdżam tym miejscem , zabudowanym z dwóch stron drogi pełnym samochodów na tamtejszych parkingach trochę jest mi smutno . 

Bo czar tego miejsca dla mnie na zawsze zniknął. 

Tak jak zniknęło wiele miejsc na Korfu opisywanych przez Durrell'a w jego wspaniałych książkach o wyspie i malowniczej miejscowości w Kalami gdzie jego rodzina spędzała lato.




Turystyka na Korfu wiele zmieniła i wielokrotnie szybkie , niezaplanowane rozbudowanie w wielu miejscach na wyspie zniszczyło to co stanowiło bogactwo tej wyspy - czar natury tutejszego wybrzeża.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz