Translate

TRZY NAJTRUDNIEJSZE DNI MOJEGO ŻYCIA.



Z biegiem lat, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że czas miją wielokrotnie staram sie podsumować moje dotychczasowe życie .
Próbuje posegregować dobre i złe  dni, które przeżyłam i zastanawiam się nad tym, które były najważniejsze w moim życiu.

Często zastanawiam się nad tym co bardziej ukształtowało mój charakter - te mile spędzone chwile, czy trudne chwile z którymi trzeba było się spotkać.
Dochodzę do wniosku, że obie miały bardzo duży wpływ na mój sposób patrzenia na życie, ale większe znaczenie miały trudności z którymi się spotkałam, a z którymi trzeba było walczyć.Takie doświadczenia uczą nas być silniejszymi. 

Bo miłe chwile w naszym życiu mijają szybko, zostawiają wspaniałe wspomnienia , ale tylko te dni pełne trudności uczą nas iść do przodu w naszym życiu . Bo czasami człowiek może "upaść". Nie jest ważne jednak ile razy upada, ale czy po każdym upadku szybko się podnosi.

To największa sztuka życia !!!

Każda trudność w naszym życiu hartuje nas i sprawia , że później jesteśmy silniejsi by sprostać kolejnym trudnościom przychodzącym w naszym życiu.
Bo życie to nie jest bajka i każdy z nas ma własne problemy , jak to się często w Grecji  mówi " każdy z nas nosi na plecach swój prywatny krzyż ".

W moich przemyśleniach doszłam do wniosku, że trzy dni mojego życia były dla mnie najtrudniejsze i zadecydowały o dalszym toku mojego życia.

Pierwszy taki dzień był gdy miałam 18 lat.

Przygotowywałam się do matury, do egzaminów na studiach . Było dużo pracy, stresu z nauką i wiele myśli o tym jak to się wszystko potoczy . W tym właśnie tak trudnym dla mnie okresie życia nagle straciłam mojego ukochanego Tatę.
W ciągu jednego dnia cały mój świat przestał istnieć!!!  Wszystko się zawaliło - ciemność, zupełny koniec , wielka tragedia
Jednak trzeba było iść do przodu .

To było bardzo trudne mimo tego , że miałam obok mnie moje ukochane rodzeństwo i moja ukochaną mamę. W tym wieku jednak obecność obojga rodziców jest bardzo cenna tym bardziej jak są to nasi prawdziwi przyjaciele i osoby dające ci poczucie bezpieczeństwa, a tak było w moim przypadku.

Ja w ciągu jednego dnia straciłam poczucie bezpieczeństwa, spokoju i równowagi w moim życiu.
Często musiałam pokazać , że jestem silniejsza od tego co miało miejsce w rzeczywistości  i to dla dobra mojej mamy , którą musiałam w tym okresie podtrzymywać na duchu.

Bardzo często zbierałam siły myśląc o tym, że mój tato chciałby zobaczyć mnie idąca do przodu i realizującą swoje  pragnienia .
 Muszę przyznać, że było to bardzo trudne.


Drugi taki dzień w moim życiu nastąpił wiele lat później.

Żyłam już na Korfu . Miałam własną rodzinę i ukochaną córeczkę i moje życie było już w pewien sposób poukładane . Wtedy otrzymałam poranny telefon od mojej siostry informującej mnie o śmierci mojej ukochanej mamy.

Mówi się , że śmierć rodziców to rzecz normalna w pewnym wieku. Ja dodatkowo wiedziałam o tym, że moja mama była chora i chciała w ryzykowny sposób zmienić swoja długoletnią dotychczasową terapię . Byłam przez nią w pewien sposób przygotowana do zaistnienia takiej sytuacji w czasie naszych długich rozmów telefonicznych. Bo szanse były 50 % na 50 % . Mimo wszystko, nie mogłam się z tym faktem śmierci Mamy pogodzić.

W jednej chwili poczułam się sierotą i jednocześnie przestałam czuć się dzieckiem , które każdy z nas ma ukryte w sobie.

W Grecji mówimy , że jak ktoś traci ojca to zostaje półsierotą , ale jak traci matkę to zostaje pełną sierotą. W pełni się z tym zgadzam.

Dla mnie moja mama była moją najlepszą przyjaciółką z którą co tydzień rozmawiając telefonicznie w niedzielę piłam kawę lub z którą bardzo mile spędzaliśmy czas w czasie jej kilkumiesięcznych pobytów na Korfu w okresie lata.

Miałyśmy ze sobą wspaniały kontakt i jak dwie dorosłe kobiety często godzinami rozmawiałyśmy na różne tematy.
Dla mnie ten kontakt z mamą był też tym co najbardziej łączyło mnie z krajem. W czasie naszych rozmów dowiadywałam się o wszystkim co słychać w rodzinie i w mieście w których się urodziłam. Ten  jej wspaniały dar opisywania tego wszystkiego dawał mi okazję żyć tym nie będąc w kraju .

 Z chwilą śmierci mojej mamy to znikło na zawsze.

Poczułam wtedy, że najważniejszy krążek łańcucha łączącego mnie z ojczyzną już nie istnieje.  Tak dzieje się w większości przypadków osób, które wyjeżdżają z kraju - z chwilą gdy rodzice umierają kontakt z krajem przestaje być tak silny.

 Każdy skupia się na życiu własnej rodziny, a dodatkowo odległość robi swoje. Nawet posiadając rodzeństwo te kontakty wtedy są nie tak częste i niestety, bardzo często  ograniczają się do typowych rozmów telefonicznych w czasie świąt. Każdy ma inne problemy w życiu, żyje w innym środowisku,w innych warunkach  i często rozmowy na temat osobistych trosk do niczego nie prowadzą.



Trzeci bardzo trudny dzień mojego życia miał miejsce gdy miałam 42 lata.
Zaganiana w pracy, w sprostaniu moim obowiązkom w stosunku  zawodowym i do rodziny, niestety,  zostawiałam dbanie o swoje zdrowie na samym końcu. Rodzina, dziecko i kariera zawodowa były na pierwszym planie , obowiązek wobec samej siebie i dbanie o swoje zdrowie był zawsze na końcu.
Mając pewne problemy ze zdrowiem ciągle odkładałam na później sprawę rozwiązania tego. Ciągle mówiłam sobie, że później się tym zajmę  - bo czasu na to nie miałam i uważałam, że wiele innych spraw jest bardziej istotnych .

 Uważałam, że sprawa zdrowia może poczekać....

Ważny dla mnie wtedy był narzucony przeze mnie na samą siebie program działania i obowiązki dnia codziennego. Często pracowałam od 7 rano do 1 w nocy bez przerwy. To było za dużo. Mój organizm tego nie wytrzymywał i ciągle mnie o tym informował. Ja, niestety, nie brałam tego poważnie pod uwagę.
 Na problemy ze zdrowiem nie było czasu, a raczej tak uważałam mimo tego, że po wizytach u lekarza ostrzegano mnie, że postępując tak ryzykuję nawet sprawę mojego życia .
Niestety często co innego planujemy my, a co innego samo życie.

Nasz organizm ma swoje prawa. Jak o tym zapominamy i często ponad własne siły staramy się sprostać  wielu obowiązkom w dniu codziennym,   to często nasz organizm po prostu się buntuje.

Wielokrotnie staramy się sami zrobić wszystko, bo to robimy lepiej i szybciej  lub ponieważ nie mamy pomocy od nikogo a praca musi być wykonana.  To jednak nie jest słuszne i wielokrotnie jest niesprawiedliwe dla nas. Nie możemy narzucać na nasze barki więcej niż możemy podnieść.

Tak stało się w moim przypadku .
 I właśnie z tego powodu nagle znalazłam się w sali operacyjnej z diagnoza lekarską o trudnej sytuacji. Był to bardzo trudny moment w moim życiu. W czasie minut przygotowywania do operacji całe moje życie przebiegło mi przed oczyma i ewentualność nie obudzenia się spowodowała , że podjęłam bardzo ważne decyzje dotyczące mojego życia - o ile się obudzę !!!

Tak jakbym targowała sie za moje życie z Bogiem decyzjami, które w danej chwili podjęłam - coś za coś....

Po pierwsze przyrzekłam sobie , że nauczę się mówić NIE w sytuacjach gdy to czuję. To wcale nie jest łatwe - to jest bardzo trudne, ale trzeba się tego nauczyć, o ile kocha się samego siebie i ceni się fakt istnienia na tym świecie. Musimy nauczyć się szanować samego siebie i więcej kochać samego siebie. Jak sami tego nie robimy to nikt inny tego nie zrobi. Nasze wierne oddanie ukochanym osobom często jest bardzo wygodne dla innych, ale nie dla nas.

 Łatwiej jest mówić TAK by zadowolić innych i postępować tak by po pierwsze wszyscy inni na około byli zadowoleni, ale nie zawsze my sami !!!

 Trzeba jednak myśleć też o sobie i trzeba szanować po pierwsze swoje zdrowie, bo ono jest jedno - drugiego nie mamy.

Całe szczęście w moim przypadku wszystko wtedy zakończyło się pozytywnie, bez żadnego problemu na przyszłość, jedynie z kilkumiesięczną przerwą w pracy.

Najwidoczniej moje "porozumienie" z Bogiem, które miałam wcześniej miało dobre rezultaty.

Bo wielokrotnie działamy ponad nasze siły myśląc o tym , że jak tego nie zrobimy świat się zawali .....

Wcale tak nie jest !!!

Nie ma ludzi niezastąpionych , po prostu każdą sytuację można rozwiązać w inny sposób z nami lub bez nas. Według mnie lepiej z nami , po prostu trzeba czasami zgodzić się z tym, że sami wszystkiego zrobić nie możemy i potrzebujemy pomocy.  Jak jej nie mamy to po prostu musimy o nią poprosić lub wręcz zarządzać od osób, którzy powinni czy mają obowiàzek nam pomóc.

Te doświadczenia tej chwili w moim życiu w wielu wypadkach spowodowały zmianę sposobu mojego postępowania , patrzenia na świat, nawet wielkich zmian w moim życiu.

 Niestety musiałam to przeżyć by do tego dojść .  Musiałam dostać od życia tego "kopniaka" by się obudzić. Zapłaciłam za to swoją  cenę, ale  na szczęście na koniec wszyscy wyszli z tego z korzyścią.


Powyżej opisałam trzy najtrudniejsze dni mojego życia. Jak zapytacie się, który z tych trzech był najtrudniejszy, nie wiem....
Każdy był specyficzny, jedyny w swoim rodzaju i każdy jest głęboko zakorzeniony w moim sercu do dnia dzisiejszego.

Po tych doświadczeniach oczywiście wiele się nauczyłam. 

Po pierwsze doceniłam więcej każdą chwilę spędzoną z moimi rodzicami. Bo nasi rodzice nie żyją wiecznie. 

Po drugie, że nie ma ludzi niezastąpionych i każdy ma nie tylko obowiązki w życiu ale każdy ma prawo cieszyć się wolnymi chwilami i swoim życiem .


A Wy ?

Czy macie takie dni w swoim życiu - czy umiecie je wyszczególnić????

1 komentarz:

  1. hmmm, to jak kopia mojego zycia. Zycze duzo pogody i zdrawia,pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń